Często zastanawiałem się dlaczego moje życie musi się tak komplikować. Od tego feralnego wypadku nic się nie układa. Już nie mam takiego dobrego kontaktu z matką, wszystko się zmieniło.. przeze mnie. Rozmyślając, wyszedłem ze szkoły w towarzystwie kolegów z drużyny. Mogłem przygotować się na pożegnanie, gdyż jutro się wyprowadzam. Wszystko w domu, w mieście i Kanadzie przypominało mi go.. mojego ojca. Chciałem jak najszybciej opuścić te miejsce. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos mojego wroga.
- Ej, Bieber, twój staruszek miał niezłego pecha. Wóda...wykończy każdego - rzucił Redson. Wkurzony na to co powiedział podbiegłem do niego. Dłonie zacisnąłem w pięści. Nienawidzę wracać do przeszłości, trudno mi się pogodzić z tym, że najbliższej osoby już przy mnie nie ma.
- Coś ty powiedział? - rzuciłem się na blondyna. W tym momencie nie obchodziło mnie to, że jesteśmy na terenie szkoły, że pełno osób patrzy się właśnie na nas. Miałem ochotę go zniszczyć. Nie chciałem czuć się gorszy, więc złapałem Redsona za szmaty po czym popchnąłem go na jego kolegów. Nagle wszyscy zaatakowali mnie. Zacząłem likwidować przeciwników. Nie chciałem by stali mi na drodze, by wszyscy wypominali mi moje błędy. To jest takie głupie. Nagle podbiegł do nas nauczyciel angielskiego. Zaczął krzyczeć byśmy natychmiast przestali. Pewnie myślał, że takim czymś nas od siebie odciągnie. Nie, nie dziś. Rozejrzałem się dookoła. Zauważyłem, że koledzy z mojej drużyny również walczą z rywalami. Nikt nie potrafił odciągnąć nas od wrogów.
Redson od zawsze ze mną rywalizował, nie mógł się pogodzić, że zostałem kapitanem drużyny, a jego wywalili za ciągłe spóźnianie się i złe maniery. Hokej jest i zawsze będzie moją pasją. On, żeby poczuć się lepiej założył własną drużynę, jednak nie związaną z hokejem tylko z piłką nożną. Od kiedy pamiętam starał się mnie upokorzyć, żeby cała szkoła się ze mnie śmiała. Udało mu się i to kilka razy. Teraz nie chciałem czuć się gorszy, nie chciałem dać mu tej satyskwakcji, że może mną pomiatać. Biłem się z Dragonem tak jak jeszcze z nikim. W tym momencie nie poznawałem siebie, nie byłem sobą. Dopiero później odciągnięto nas od siebie, Redson wyglądał koszmarnie. W tym momencie byłem zadowolony z siebie, że w końcu pokazałem mu kto tu rządzi. Jednak przez głowę przeszła mi myśl, że mogłem go skatować, że mógłbym go zabić. Wszystkich wezwali do gabinetu dyrektora, modliłem się w duszy, żeby tylko moja matka się o tej bójce nie dowiedziała. Po przesłuchaniu mnie i mojego najlepszego kumpla wyszliśmy z gabinetu. Najwyraźniej mój wychowawca i dyrektor byli źli, że znów wdałem się w bójkę, to nie był pierwszy raz. Od czasu gdy nie ma z nami ojca ciągle sprawiam jakieś problemy. Pewnie wszyscy się teraz cieszą, że się wyprowadzam, ale najbardziej Redson i jego spółka.
- Nara Justin. Powodzenia - usłyszałem głos Jasona, który wychodził z gabinetu. Siedziałem na ławce wraz z James'em. Chłopak momentalnie wstał i stanął przy szafkach.
- Stary, rozniosłeś ich.
- Taaa.. - wymamrotałem drapiąc się po karku.
- Jak ręka? - zapytał, spoglądając na moją dłoń.
- Zagoi się.
- W głowie mi się nie mieści, że wyjeżdżasz - powiedział. W sumie miał rację, bo ja sam do końca w to nie wierzyłem. - Może w ferie pojedziemy do Vegas -dodał.
- Jasne.
Wysoki nieco otyły chłopak przyglądał się mojej osobie.
- Ciekawe kto wyciągnie cię tam z kłopotów -odparł śmiejąc się pod nosem.
- A kto cię tutaj w nie wplącze.
- Narka stary, trzymaj się.
- Cześć -powiedziałem wstając z ławki i przybijając tak zwanego żółwika z brunetem. Kiedy odszedł zdałem sobie sprawę, że czas wrócić do domu. W sumie nie chciałem wcale wracać. Mętlik w głowie spowodował, że nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Postanowiłem jak najszybciej wrócić do domu.
Opuściłem budynek w trybie natychmiastowym. Wsiadłem do starego, zardzewiałego samochodu i odjechałem ze szkolnego parkingu. W sumie nie lubiłem i nie lubię do tej pory tego auta, wstyd się nim pokazywałać w mieście. W sumie nie powinno się narzekać na to co się ma, bo niektórzy nawet nie mają na chleb. Przejeżdżając przez ulice Stratford zastanawiałem się tylko nad tym, jak sobie poradzę w Los Angeles. Do domu miałem blisko, więc po niecałych 15 minutach byłem już na miejscu. Samochód zaparkowałem na podjeździe po czym oparłem głowę o kierownicę. Chciałem odpocząć. Siedząc w aucie prawie pięć minut stwierdziłem, żeby już wysiąść. Było zimno, a siedzenie w samochodzie po ciemku nie ma sensu. Kierując się w stronę domu otworzyłem drzwi i wszedłem do mieszkania. W przedpokoju rzuciłem plecak w kąt i ściągnąłem buty. Wszedłem do kuchni, gdzie siedziała mama i spożywała posiłek.
- Co tam ? - rzuciłem otwierając lodówkę w celu sprawdzenia czy jest coś warte skonsumowania. Oparłem się o blat. Dopiero teraz zauważyłem, że przygląda mi się rodzicielka. Swój wzrok skupiła na zabandażowanej dłoni, a później spojrzała mi w oczy przesyłając znak, że jest wyraźnie zła.
- No co?
- Dzwonił twój wychowawca, podobno znów się biłeś - rzuciła podnosząc ton swojego głosu. Czułem, że szykuje się afera. Codziennie między nami były spięcia.
- Ale.. -próbowałem się wytłumaczyć, jednak nic z tego.
- Nie chcę o tym słyszeć w Los Angeles!
- Nie usłyszysz, bo nie będę tam grał! - również podniosłem głos. Kobieta wstała z krzesła i spojrzała na mnie piorunującym wzrokiem.
- Justin nie przesadzaj!
Nie wytrzymałem tego napięcia. Wyszedłem z pomieszczenia kierując się w stronę pokoju. Byłem cholernie zły. Chciałem jej wygarnąć, jednak odpuściłem. Wchodząc do swojego pokoju zatrzasnąłem drzwi. Przez chwilę zastanawiałem się co teraz będzie. Złość aż kipiała z mojego ciała. Miałem dość tego życia. Z przypływu emocji walnąłem pięścią w drzwi. Poczułem chwilową ulgę. Przez tą całą przeprowadzkę dużo myślałem. A co jeśli wszystko się zmieni? Wziąłem głęboki wdech i z trudem czekałem na nowe jutro.
Dziś wieczorem udało nam się dotrzeć do słonecznego Los Angeles. Nigdy w tym mieście nie byłem choć zawsze chciałem wiedzieć jak to jest mieszkać tutaj. Marzenie się spełniło, ale marzenie z dzieciństwa. Teraz osobiście nie miałem marzeń, może tylko jedno.. Ale jestem zdania, że nigdy się nie spełni, bo niemożliwy jest fakt by ktoś nagle ożył i wyszedł z grobu. Ahh, jak ja jestem głupi. Moja głupota nie zna granic. Otóż udało nam się przybyć do miasta aniołów, i co? Nic, mieszkanie, jak to mieszkanie.. Normalne, żadnych rewelacji. Niestety nie mogłem zwiedzić okolicy, gdyż po pierwsze było późno, a po drugie ciemno. A chodzenie w ciemnościach nie ma sensu. Pozostało mi tylko iść spać i myśleć o nowej przyszłości w tym mieście.
Następnego dnia siedząc w szkolnym autobusie zastanawiałem się nad swoim zakochowaniem. W sumie od dłuższego czasu mi to nie przeszkadzało, ale tutaj, w Los Angeles chcę być "kimś". Chcę być inną osobą niż jestem. Zmieniłem się, według mamy na gorszego człowieka, ale ona nie wie jak to jest, kiedy wszyscy cię obwiniają o coś czego tak na prawdę nie zrobiłeś. No ale mogłeś zrobić, miałeś dwie opcje, a wybrałeś tą za którą teraz ponosisz winy. To jest takie trudne się pogodzić z decyzją, którą wybrałem kilkanaście miesięcy temu. Chciałem o tym zapomnieć, jednak od wspomnień i własnych myśli nie da się uciec.
Kiedy szkolny autobus staną na miejscu, wszyscy w tym samym momencie podnieśli się z foteli. Rozejrzałem się dookoła, po czym wyszedłem z busu. Gdy ujrzałem budynek edukacyjny omal oczy nie wyszły mi z głowy. Ta szkoła różni się totalnie od poprzedniej placówki do której jeszcze przedwczoraj uczęszczałem. Ta nie jest nawet jej równa. Jest większa i ładniejsza od tamtej. Przechodząc przez próg szkoły zauważyłem bardzo ładne dziewczyny, niektóre nawet niezłe. Pewnie są już zajęte.
- Bieber, przestań... - biłem się z myślami. W tej sytuacji nie trudno było tego zrobić. W Los Angeles jest tak gorąco, że dziewczyny chodząc w bardzo krótkich szortach, aż trudno tego nie zauważyć, ale to jest bardzo pociągające.
Lekcje, jak to lekcje minęły nudno. Nauczyciele nawet spoko.. Nauka mnie nie kręci, nie lubię się uczyć, ale wiedza potrzebna jest w życiu. Siedząc przed jedną z klas usłyszałem dzwonek na lekcje. Uczniowie spoglądali na mnie z uwagą, potem dołączyli do mnie i razem czekaliśmy na profesora Browna, nauczyciela historii.
Kiedy historyk pisał coś na tablicy dostrzegłem czyjeś błaganie o długopis, odwróciłem się i zobaczyłem śliczną ciemnowłosą dziewczynę. Jej oczy akurat skierowały się w moją stronę. Przez moment patrzyliśmy się na siebie. Chwyciłem do ręki długopis, który leżał na mojej ławce i podałem go dziewczynie. Nikt nie chciał jej go pożyczyć, albo najwyraźniej nie mieli zapasowych przy sobie. Ciemnowłosa uśmiechnęła się i podziękowała. Odwzajemniłem uśmiech i wróciłem do notowania notatek z lekcji.
Otóż zajęcia szybko się skończyły, ten dzień nie był jakiś ciężki w tej szkole. Miałem ochotę wrócić do domu i położyć się spać. Nie przywykłem jeszcze do tej strefy czasowej. Po prostu masakra. No ale muszę się przyzwyczaić. Idąc przed siebie, rozglądywałem się wszędzie, interesowało mnie to wszystko, te miejsce, miasto.
- Ej ty! Bieber! - usłyszałem jak ktoś mnie woła. Momentalnie odwróciłem się by ujrzeć osobę, która wypowiedziała moje nazwisko. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. -Dzięki za długopis. Wiszę ci przysługę - powiedziała, podając mi moją własność.
- To nic takiego.
- Jestem Cassie -rzuciła. Ja tylko się uśmiechnąłem.
- Justin.
- Przeniosłeś się w środku semestru? - spytała.
- Jakoś tak wyszło - rzuciłem, spoglądając na ciemnowłosą piękność.
- Nieźle - odpowiedziała.
Nagle zapanowała cisza. Cisza, która była niezręczna i strasznie mnie denerwowała, a nie wiedziałem, co jeszcze powiedzieć.
- Cassie, tu jesteś. Wszędzie cię szukaliśmy! - przed nami ukazała się jakaś dziewczyna i jeden chłopak.
- Spokojnie, nigdzie nie uciekłam.
- Tyler cię szuka, chodź - powiedziała blondynka, po czym razem poszli w swoją stronę. Bez żadnego pożegnania Cassie odeszła. Nawet nie miałem szansy z nią pogadać, bo uciekła razem z przyjaciółmi. Cóż może kiedy indziej mi się uda z nią porozmawiać dłużej.
Miałem wielką nadzieję, że gdy przyjdę do domu, mojej matki nie będzie. Jednak moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Nie miałem ochoty się z nią kłócić, wkurza mnie to, że ciągle musi wtrącać się w moje sprawy. Oraz to, że zamiast mnie wspierać to wytyka mi błędy.
- Hej - rzuciłem na przywitanie.
- Podano do stołu - powiedziała kobieta, kiedy to ja szukałem coś do zjedzenia w lodówce.
- Mdli mnie od tego żarcia - wymamrotałem pod nosem. Spojrzałem na matkę i poszedłem do swojego pokoju. Nie interesowało mnie w tym momencie czy to dobre rozwiązanie. Pewnie liczyła na to, że powiem jej jak to jest w nowej szkole. Nie, niech na to nie liczy, bo dostanę szału jeśli mam jej o tym mówić.
Postanowiłem, że dzisiejszy dzień spędzę na rozpakowywaniu pudeł. W sumie nie miałem na to ochoty, ale jakoś się namówiłem. Chciałem pogadać przez skype z moim kolegą, jednak pewnie teraz śpi. Ta strefa czasowa bardzo mnie ogranicza. Nie mogę uchwycić czasu nawet by porozmawiać z kumplami. To jest wkurzające. Teraz chłopacy mają pewnie ciężko, Redson cieszy się, że wyjechałem. Dałbym sobie rękę uciąć, że świętuje to, że wyjechałem i nie wrócę do starej szkoły. Mam nadzieję, że poradzę sobie tutaj, w końcu nie jest aż tak źle. Jeszcze będzie tak, że będę miał więcej kolegów w Los Angeles niż w Stratford, to tylko kwestia czasu.
od autorki: Rozdział według mnie jest oparty trochę na filmie "Po Prostu Walcz". Jednak postaram się by kolejne rozdziały były normalne. Uważam, że rozdział nie jest zachwycający, ale dobry.. Na początku akcja będzie trochę nudna, ale postaram się szybko ją rozkręcić.
Jeśli chce ktoś być informowany to proszę zostawić nick swojego tt lub numer gg w komentarzu.